Category Archives: Posty Lummio

Alter Świat – Cz. 2

Autor – Lummio

Z wycieńczenia sytuacją aż przysiadłem na pupie, czując jak schłodzona zawartość mojej pieluszki rozpływa się po kroczu wyrywając mnie z odrętwienia i przywracając chłodne, racjonalne myślenie.
– Po pierwsze…-rozmyślałem już na głos by się uspokoić i dodać sobie otuchy. – jestem tu a tam za tym chyba lustrem też jestem ja. Po drugie… Tylko ten ja tutaj widzi sytuację z obu stron. Po trzecie… skoro jestem tutaj i jestem tam… To znaczy, że moje życie od tej chwili jest formą alternatywną. Tylko dlaczego….? Hmmm?! Muszę to wyklinić zanim ta historia mnie dopadnie w sposób, którego sobie, co by tu dużo deliberować, co najmniej nie życzę! Idę na zwiady!
Korytarz skalny, w którym się znalazłem był widny.  Skała koloru piaskowca ale jakaś dziwna. Ona wydziela jakieś żółtawe, można by powiedzieć, wieczorno – nastrojowe światło. Ruszyłem dalej przed siebie korytarzem, który z powodu swej faktury zdawał się wkrótce kończyć. Nieoczekiwanie korytarz zamiast się skończyć i zakończyć, jak się spodziewałem drzwiami, skręcił ostro w prawo ukazując moim oczom ogromną kopulastą salę, której rzeźbione łuki wsparto na potężnych, wysokich kolumnach. Nie licząc kolumn jedynym wyposażeniem owej sali był kamień ze znakami runicznymi zlokalizowanymi na jego górnej, gładko ściętej i wygładzonej powierzchni. Po chwili runy zaczęły opalizować na błękitno. Posadzka tej jaskiniowej sali, również precyzyjnie wygładzona, zdobiona była koncentrycznie w układające się rowki, a każdy z tych koncentrycznie wykonanych kręgów został połączony kanalikami. W środku tych kręgów wystawał na ok. dziesięciu centymetrów ponad poziom cylindryczny, coś jakby, piedestał na którym brakowało … rzeźby, artefaktu? Sam nie wiedziałem czego…. Wiedziony ciekawością i czarem miejsca podszedłem bliżej i bliżej piedestału podziwiając idealnie wykonane kręgi i ich kanaliki. W miarę jak wchodziłem w głąb sali usłyszałem narastający szum czegoś jakby cieku wodnego, jakiegoś strumyku. i jego melodyjnie szemrzące kaskady mini wodospadów. Słuchając tego dźwięku doznałem czegoś w rodzaju mistycznego transu. Poczułem się bezpieczny… jak w domu… Woda to w końcu mój żywioł – pomyślałem – w końcu urodziłem się pod znakiem wodnika i lgnę do wszystkiego co mokre, z wodą związane. Zmieniłem kierunek i zacząłem zawracać do ściany pomieszczenia, gdzie szum, szmer ..? nie melodia! wydawała się najgłośniejsza. W miarę stawiania kolejnych kroków zacząłem iść co raz szybciej i już pewniej podszedłem do ściany pomieszczenia i nie wiedząc czemu położyłem na niej dłoń. Początkowo nie działo się nic i już chciałem zabrać dłoń ze ściany, gdy nagle poczułem wibracje i ujrzałem, że ze ścian wartkimi strumykami , poprzez liczne załamania po nierównej ich powierzchni spływa, dotąd tylko słyszanymi a nie widzianymi kaskadami, świecąca nieopisanie doskonałym bardzo lazurowa woda. Owa woda, spływając po ścianach, nucąc swoją wodną melodię, tłoczona do jaskini tajemniczą siłą, kanalikami wypełniała koncentryczne kręgi co raz to bliższe, umieszczonemu w centralnej części sali piedestałowi. Jak oczarowany roztaczającą się wokół mnie scenerią stałem w miejscu z otwartą ze zdziwienia buzią. Nagle, kiedy wszystkie kręgi wokół piedestału wypełniły się wodą, poczułem na plecach dotyk, który z lekka pchnął mnie w stronę tego, nazwanego przeze mnie piedestałem cylindrycznego centrum sali. Ów dotyk wyrwał mnie z upojnego transu, a odwróciwszy się z przerażenia zamarłem.
C.d.n…

Mój świat alter ego.

Autor – Lummio

Witam….
Znacie mnie pod nikiem Lummio i troszeczkę o mnie wiecie. A może nic nie wiecie…? W każdym bądź razie od teraz zapomnijcie to co o mnie wiecie, gdyż teraz nic co o wiecie nie będzie już takie pewne i oczywiste. Urodziłem się w kraju zwanym Polską w 1975 r. na przedmieściach Wrocławia. To prawda. Najczęściej jestem szczupłym blondynem i mam 180 cm wzrostu. Lubię klimat AB/DL z tym, że pieluszki noszę bo nie zawsze potrafię w porę skorzystać z toalety. Nocą nie kontroluję swoich potrzeb na 100% i właściwie załatwiam je automatycznie. Mógłbym coś z tym zrobić ale nie chcę. Lubię się budzić wiedząc, że jest zgodnie z moją naturą, tj, że stało się samo. No bo…wiecie…. Załatwianie tych potrzeb do toalety nie leży w zgodności z biofizycznym sposobem funkcjonowania mojego gatunku.
Moimi rodzicami są…. A może tak…. Jestem najmłodszym dzieckiem…. Eeee… nie. To jeszcze za wcześnie. Za szybko. Wszystko w swoim czasie…. Po prostu wyjaśnię to w trakcie tej opowieści.
24 września 2015 r.
Miałem niefarta. W czasie podróży służbowej zgarnęły mnie gliny. Wlepiły mandat 200 zł i 6 pkt. Karnych (z wpisem do dzienniczka ) Byłem mocno rozgoryczony. Bo to wszystko nie tak! Ja nigdy nie dopuściłem się wykroczenia! Więc dlaczego?! Coś robili na drodze. Jakieś remonty. Zmienili organizację ruchu i tam gdzie na 2-u pasmówce wolno było pocisnąć postawili ograniczenie do 50 km/h. Jechałem coś z 80 km/h więc byłem b. Widoczny dla tajniaków w czarnym, nieoznakowanym oplu. Wyprzedzili, zaświecili napis na tylnej, zaciemnionej szybie „Jedź za nami” i przez okno gestem ręcznym nakazali co mam zrobić.
Od dłuższej chwili szukałem miejsca gdzie mógłbym się zatrzymać i załatwić swoją mokrą potrzebę. Tak szukałem takiego miejsca no bo wciąż trenuję świadomość załatwiania jej tak jak społeczeństwo tego oczekuje. Po tych wszystkich wydarzeniach to obecnie nawet nie wiem właściwie po co to jeszcze robię? Ale kontynuując. Tak więc kiedy…, kiedy… tajniacy mnie puścili, puścił i stres no i puściły też zwieracze. Ale wiecie co? Uśmiechnąłem się. Po raz pierwszy w tym dniu. Po raz pierwszy tego dnia poczułem się dobrze. Czułem jak moja pieluszka, którą mimo wszystko zakładam, wypełniała się. Kojące ciepło przyniosło mi relaks, którego tak było mi potrzeba. Powiedziałem sobie: – „Przezorny zawsze ubezpieczony”.
Wróciłem z pracy. Czułem się źle. Przez trzy kolejne dni na wspomnienie o minionym czwartku dostawałem mdłości i niechętnie myślałem o kolejnych czekających mnie wyjazdach służbowych. Żal było kasy. Wszak znam lepsze sposoby jej wydatkowania. Wy także prawda? No właśnie….
Nie wiem czemu ale cieszyłem się, że będzie pełnia. Czułem się tak lekko i jakoś tak napełniony energią. To było tak jakbym uzyskał przebaczenie winy lub odzyskał kasę z mandatu. Był wieczór. Poszedłem do kuchni i w małym rondelku zagrzałem mleko. Następnie podreptałem do mojej tajnej skrytki. Wyjąłem swoją butelkę ze smoczkiem. Napełniłem mleczkiem. Po czym z butelką w łapce udałem się do biblioteczki i w swoim ulubionym bufiasto przepastnym fotelu, przy świetle małej lampki Tifany rzucającej urocze refleksy świetlne przez kolorowe szkiełka, przysypiając wypijałem zawartość butelki rozkoszując się miłym ciepełkiem mleka. Po tej przyjemnej, aczkolwiek przecież krótkiej chwili, usłyszawszy charakterystyczny dźwięk jaki może wydać tylko butelka z kończącą się zawartością, kapkę się rozbudziwszy z wywołanego atmosferą chwili letargu, niechętnie i z ociąganiem wstałem do przebieralni. Ubrałem swoje nocne ubranko i zaopatrzony w nie tj. w śpiochy, świeżutką pieluszkę i smoczka poszedłem spać.Nagle poczułem coś jakby kołysanie… Jak przez mgłę świadomości dochodziło do mnie uczucie jakie zwykle towarzyszy mi przy kontakcie z wodą podczas zabaw na pływalni kiedy to relaksuję się nurkując w basenie ku leżę na dnie obserwując ruch na powierzchni. Czując to zmusiłem się do otwarcia oczu i… Co do…! Wszędzie woda! Czy ja przysnąłem w basenie…?!!! Nie! Przecież byłem w domu, poszedłem grzecznie spać… Co jest! To niedorzeczne… Ale takie przecież prawdziwe… Jestem pod wodą. Jaka przestrzeń…. Ja… jestem… na środku chyba oceanu! Wtedy poczułem się, widząc bezmiar wody, bardzo samotnie. Więc postanowiłem, nie wiem skąd ale, że popłynę do Indii no bo to pewnie taki realistyczny sen. No więc jak postanowiłem tak i zrobiłem. Odwiedziłem rzekę Tygrys i Eufrat ale nikogo tam nie spotkałem. Udałem się następnie do rzeki Żółtej w Państwie Środka. Kiedy się wynurzyłem zobaczyłem, że jest tam sporo moich sióstr, a na pobliskim pomoście kiwał do mnie mój brat. Brodaty, wąsaty i długowłosy. Grzywa jak u lwa. Ucieszył mnie jego widok więc podpłynąłem i wyskoczyłem na pomost. Po wysuszeniu wstałem i poszedłem z nim oglądać spotkanie rodzinne z nadbrzeża przy świetle księżyca w pełni. Następnie podziwialiśmy jego zaćmienie. Znów poczułem się taki zrelaksowany i … taki bezpieczny.
Obudziłem się! Dzwoni! No coś dzwoni…! A… To budzik w komórce. Jasny szlag! A to, ten sen jednak, no był taki piękny… Ja chcę wrócić do niego… Och! Która to może już być godzina… A! No tak 1:30. Cudnie. Pomyślałem. Sięgając dłonią w stronę krocza przypomniałem sobie, że wprowadziłem dyscyplinę. No bo… skoro nie umiem załatwić potrzeby rano po 5:30 to trzeba się wybudzić wcześniej i skorzystać z toalety. Ale co to?! Jasna cholera! Mokro?! To już trzeci raz z rzędu! Co to ma być?! Co to jest?!!! Sen, woda, wcześniej stres no i dużo mleka i to tak późno… Tak… To może tłumaczyć… Wstałem. Tetra, którą lubię używać szybko przemaka nawet z wkładem lub przełożona folią. Szkoda pościeli – uznałem – i skierowałem kroki do toalety. Otworzyłem drzwi, przekroczyłem próg i … To nie moja łazienka! Gdzie ja jestem?!!! Spanikowawszy, odwróciłem się by zawrócić do tego co przed chwilą było moim górnym przedpokojem ale tylko się boleśnie uderzyłem o lustro…? Aż coś od tego uderzenia we mnie jęknęło i krzyknąłem z bólu… Au! No i zobaczyłem… Zobaczyłem siebie w lustrze. Ja to tam…? Czy nie ja…? No niby ja ale to odbicie wykonuje jakoś inne ruchy niż ja. Coś tu nie gra… To odbicie zachowuje się tak jakby próbowało coś zrozumieć. Ono żyje własnym życiem! Ono nie wie, że na nie patrzę. Rozejrzałem się ignorując to moje odbicie. I zadumałem się. Vo to za skalne pomieszczenie się znalazło tam gdzie zwykle jest moja toaleta? Skąd to światło? Jak stąd wyjść?! Na miłość boską?! Ratunku! Ja chcę do domku! Mojego domku…!
C.d.n

Sen

Autor – Lummio

Mam taki sen z 2015 r. Ostatnio myślałem o snach i sobie przypomniałem, że go spisałem , a że w temacie DL tak więc się nim i tutaj podzielę…

Szedłem po wzniesieniu terenu mająco prawej urokliwy brzeg morza o zachęcająco czystej, błękitnej toni.. Morze, tego słonecznego dnia, było tak spokojne, ledwo falowało obmywając brzegi swymi delikatnymi falami. Na rozgrzanej skórze dało się wyczuć podmuch łagodnej bryzy morskiej. Wietrzyk delikatnie owiewając mnie sprawiał przyjemne doznanie radości wędrowania. Upojny klimat i przecudna okolica o takich żywych kolorach jak w bajce! Morze intensywnie błękitne, trawa, drzewa i krzewy nasycone intensywną zielenią, mocno żółty piasek morski, klify w różnych odcieniach brązów, kamienie wszelakich kształtów i rozmaitej fakturze i niebo… niebo o kolorze błękitu jaki można zobaczyć jedynie na Karaibach lub Adriatykiem. No i te zapachy przesycone świeżością nadmorskich krain.
Idąc w ten piękny dzień tą przecudną okolicą spoglądnąłem wyżej, w lewo, pod górę. Był tam płot i dom uniemożliwiający wejście jeszcze wyżej, oddzielający jedną cześć tej krainy od drugiej. Może coś jakby granica? Pomyślałem, że może by tam pójść i zobaczyć co też tam się znajduje ale okolica, którą właśnie szedłem była też ciekawa, a pod górę ciężko by się szło. Brak ścieżek i stromo. Nagle przed sobą zauważyłem znajomą. Chciałem ją zawołać. Nie mogłem. Wobec tego próbowałem ją dogonić. Też na próżno bo zaczęła schodzić w kierunku morza wąską i stromą ścieżką, wydeptaną w bardzo brązowej ziemi poprzecinaną jasno brązowymi korzeniami drzew sosnowych. Kiedy była już na dole ja chciałem też tam zejść ale kiedy zacząłem tam iść ścieżka zniknęła, a pode mną zamiast ścieżki było… na moich oczach powiększające się, coraz głębsze i głębsze, rosnące urwisko. Na dnie zauważyłem bardzo, bardzo zieloną i puchatą trawę. Jednak mimo, że wydała się bardzo puchata i czułem, że nic mi się nie sanie nie zaryzykowałem skoku dół. Co prawda jeszcze mógłbym bezpiecznie zeskoczyć ale się zawahałem. Głębokość urwiska stale rosła…. Kiedy osiągnęła głębokość około sześciu merów i sale się pogłębiała zdałem sobie sprawę, że teraz szaleństwem byłoby zeskoczyć. To musiałoby skończyć się źle. Nagle zacząłem się obsuwać. Głębokość urwiska osiągnęła ostatecznie dziesięć metrów. W ostatniej chwili złapałem się krawędzi i zdając sobie sprawę z powagi sytuacji zacząłem rozpaczliwie szukać czegoś stabilnego co by mnie utrzymało. Znalazłem. Był to korzeń drzewa sosnowego. On mnie uratował. Złapałem się go bardzo mocno. Wciągnąłem się na górę i odetchnąłem. Pomyślałem, że trzeba było jednak pójść w górę. Ale ostatecznie zacząłem wracać. Było już późno. Idąc spowrotem szedłem już bardzo ludną promenadą. Ludzie tam idący spacerowali w bardzo wytwornych, wieczorowych strojach. Spoglądali na mnie dostojnie kłaniając się. Spojrzałem po sobie ze zdziwieniem czemu budzę zainteresowanie tych osób. Zobaczyłem, że niosłem poduszkę i kołdrę i, że … mam na sobie jedynie pieluszkę! Poczułem się nieswojo wśród tak pięknie wystrojonego towarzystwa. Czułem, że się zarumieniłemBlush choć nikt się nie śmiał i nie okazywał mi braku tolerancji. Nikt się nie interesował moją pieluchą, a tylko moją osobą. Czułem się ważny, ale nie śmieszny.

„Bajka o chytrym lisie i chciwym wilku”

Autor – Lummio

„Bajka o chytrym lisie i chciwym wilku”..
Nie wiem czy się spodoba… ale przeczytać można…. Po tej bajce wszystko się zaczęło zmieniać….

„Bajka o chytrym lisie i chciwym wilku”..

Była sroga zima i siarczysty mróz. Zwierzętom ciężko było o coś na ząb. Pewnego razu drogą do wsi jechał wóz zaprzęgnięty do konika o kasztanowej maści. Na wozie jechał rybak, który w beczkach wiózł do wsi złapane w pobliskim stawie ryby. Przy drodze w zaśnieżonych zaroślach porastających rów siedział lis. Ów lis po całym dniu bezowocnego poszukiwania jedzenia był bardzo wyziębiony, głodny i bardzo zmartwiony. Martwił się bo w jamie, w której mieszkał, czekała na niego żona i trójka małych lisiąt, a przed wyjściem obiecał, że dziś na pewno nie pójdą spać głodni.. Kiedy zobaczył wóz rybaka jął się na sposób.
Myślał: – Jestem głodny i zmarznięty. Nic dziś nie upolowałem, a dalej polować niepodobna. Moja rodzina przymiera głodem. Wiem! Położę się na drodze i udam, że jestem martwy. Rybak, który tędy jeździ do wsi z rybami w beczkach zobaczy mnie i zabierze na wóz. Wtedy po cichutku otworzę beczkę i wyrzucę na drogę kilka rybek, które zaspokoją potrzeby mojej rodziny.
Jak pomyślał tak zrobił. A rybak? Rybak widząc lisa leżącego na drodze istotnie pomyślał, że nieżywy, gdyż padł on od mrozu.. Zatrzymał wóz, wziął lisa w ręce, położył z tyłu wozu i pomyślał:
– A to się Lubawa żona moja ucieszy! Lis niech leży z tyłu wozu, a gdy wrócę do dom oddam go żonie. Na kołnierz stanie lisiego futerka. Będzie lubej cieplej.
Lis gdy ledwie wóz ruszył ostrożnie uniósł najpierw jedną powiekę, a gdy się zorientował, że nie jest pilnowany otworzył już oboje oczu, podniósł się i myk przytulił się do pierwszej beczki. Otworzył ją i wyciągając rybkę za rybką wyrzucał je na drogę. Gdy już naliczył ich sporą ilość uznał, że dość i wyskoczył z wozu na drogę i w krzaki. Tymczasem wóz, na którym siedział wesół i niczego się nie spodziewający rybak, zniknął za zakrętem. Lis widząc, że jest już bezpiecznie wychynął z krzaków na drogę i ochoczo zabrał się do zbierania rybek. Kiedy lis kończył zbierać rybki i przepełniony szczęściem, że wypełni daną rodzinie obietnicę nagle zjawił się ogromny wilk i nuże prosić i grozić lisowi:
– Lisie! Kumie mój. Powiedz mi natychmiast skąd wziąłeś te ryby lub oddaj mi natychmiast te ryby, gdyż jestem głodny, a silniejszy od ciebie!
Lis widząc, że to nie przelewki pokornie odrzekł do wilka:
– Wilku… Mój drogi kumie. Rybeczki te niczym dla ciebie…. Małe, liche one…. Tymi to ościami pożywić się może jedynie mizerna lisia rodzina…. Dla ciebie potrzebna jest słusznej wielkości ryba, taka okazała, godna ciebie, ale nie to! Nic to…. Ale poczekaj! Wiem! Tylko nadstaw ucha drogi kumie, a powiem ci gdzie znajdziesz ryby godne ciebie i zimy tej nie zaznasz już głodu. Dla mnie tamte ryby, choć nie powiem tłuściutkie były, za duże ale dla ciebie w sam raz. Z pewnością wszystkie je udźwigniesz.
Wilczysko było wiecznie głodne i jeszcze bardziej łapczywe więc nadstawiło nie tylko jednego ale oboje uszu i chciwie słuchało. A lis? A lis wyjaśniał, a tłumaczył wilkowi, że oto nie daleko, tuż za pobliskim zagajnikiem jest staw. W stawie tym ryby. Ale cóż to za ryby!? Przeogromne, a tłuste, które łatwo złapać byleby znać sposób. I on, lis właśnie, zna sposób niezawodny a pewny, który kiedy zdradzi wilkowi to ten nigdy już nie będzie głodny. Wilk kręcił się i niecierpliwił. Na lisa warknął ze złością aby ten się pośpieszył, a nie zataił niczego. Tak ponaglony lis poradził wilkowi aby ten przyszedłszy nad staw włożył ogon do przerębla i mruczał tajne, a nie zawodne zaklęcie: „Łówcie się ryby duże i te największe” oraz dodał:
– A śpiesz się drogi kumie póki noc ciemna, bo rano rybak wraca.
Wilk zadowolony z lisiej porady i tego, że go do niej nakłonił zostawił lisowi jego ryby i puścił go wolno, a sam szybko udał się nad staw szukać przerębla. Znalazłszy go wsadził tak jak lis radził ogon do wody i jął zaklinać ryby. Moczył swój ogon w przeręblu długo, a gdy próbował go unieść poczuł opór. Zadowolony pomyślał: – „Ryba”. Jednak sekundę później wściekł się na siebie, że mało ambitnie chce wziąć pierwszą lepszą rybę, a tu w stawie przecież są większe i wszystkie jego. Rzekł sobie:
– Jeszcze poczekam. Złapię jeszcze większą.
I jeszcze głośniej a gorliwiej zaklinał ryby w stawie –„Łówcie się ryby duże i te największe”.
Wtem od strony wsi pojawiły się światła pochodni. To ludzie wraz z rybakiem biegli drogą, a usłyszawszy wycie wilka zaklinającego ryby lisim zaklęciem skierowali się nad staw. Wilk widząc ludzi z pochodniami i widłami chciał uciec. Ale co to?! Nie może! Zrozumiał, że przez swoją chciwość, chęć odebrania lisowi łupu, sam będzie łupem, gdyż przymarzł ogonem do lodu na stawie. Zrozpaczony szarpnął mocno ale lód nie puścił. Szarpnął więc raz jeszcze. Tym razem tak mocno, że urwał sobie ogon i nuże nogi za pas pohańbiony próbował uciec w las, ale ludzie otoczyli już wilka, a złapawszy go skłuli widłami i zatłukli. Tak to chciwość i łapczywość nie popłaciła wilkowi.
I ja tam byłem. Miód i wino piłem. Trzy dziurki w nosie i skończyło się.

1979 r.

  • Dziadku…? Byłeś tam? – spytał wnuczek.
  • Gdzie? – zapytał dziadek.
  • No tam…? – próbował wyjaśnić chłopiec
  • A… Tak. Sam zakłułem widłami tego wilka. – bohatersko podkreślił wagę opowiadania dziadek.
  • Acha…. – odparł chłopiec i zamyślił się.
  • Poczekaj tu grzecznie w łóżeczku. Nie gaszę światła. Jutro rano mleczarz będzie zbierał bańki. Wyniosę je. Zaraz wrócę…. – dodał dziadek i poszedł wyręczyć babcię mimo, że był po ciężkiej operacji. Mimo swojego stanu poszedł bo bardzo ją kochał.
    Po pewnym czasie… zaniepokojony chłopiec pobiegł do babci.
  • Babciu, babciu dziadek długo nie wraca…!
    Wtem na podwórzu od strony ulicy:
  • Pani M…..o, pani M…..o! S…….i coś się stało!

Ten chłopiec był ostatnim, który widział dziadka żywego. Nigdy tego nie zapomniał i wciąż płacze. Tak bardzo chce się przenieść w czasie do czasów kiedy miał 4 latka, że zarzucił „kotwicę” w tym czasie. W tym wieku czuje się najlepiej. To był jego świat niewinności. Możliwe, że właśnie dlatego jest on AB/DL.

Czekałem…. Do dziś czekam ….
2017 r.


Przepraszam jeśli po tym niezwykle krótkim opowiadaniu poczuliście się smutni. Życie tworzy i takie oto scenariusze, które nie zawsze się nam podobają, a jednak mimo to i tak powstają…. Taka tam chwila refleksji….

My spirit wild, heart of a child, yet gentle still and quiet and mild and I love it forever.